czwartek, 28 lutego 2013

Happy, Happy, Happy!!!

  Jest kilka dni w roku, gdy mysle o Tej osobie, tak bardzo bliskiej mojemu sercu. Gdy jako male dziecko przewrocilam sie na chodniku, to Ona opatrywala rozbite kolano. Gdy jako mloda dziewczyna plakalam w poduszke bo zostawil mnie "narzeczony", to wlasnie Ona ocierala moje lzy. Gdy jako dorosla kobieta z wielkim brzuchem jechalam do szpitala w srodku nocy, to ponownie Ona dodawala mi odwagi.

  Miedzy nami nie zawsze bylo rozowo, jak kazda mloda dziewczyna, mialam swoj okres buntu, uwazalam ze to ja mam racje, a Ona niepotrzebnie sie wtraca. Zranilam Ja niejednokrotnie slowami, czynami,  czesto tez rozczarowalam gdyz moje decyzje zyciowe pozostawialy wiele do zyczenia.  Klotnie, zlosliwe uwagi i slowa ostrzejsze niz sztylety, na pewno pozostawily blizne na jej sercu. Niejednokrotnie nie zdawalam sobie sprawy, jak bardzo moge byc okrutna i samolubna. Ale Ona po mimo tego nadal byla przy mnie.  Pozwalala mi uczyc sie zycia na wlasnych bledach, i wyciagac z nich wnioski. Byla przy mnie w chwilach pieknych i kolorowych, ale rowniez tych ciemnych i smutnych. Znosila moje humory, fanaberie, krzyki i trzaskania drzwiami ;))) Zawsze wyrozumiala i cierpliwa, potrafila robic "dobra mine do zlej gry"

Wiem, ze wielokrotnie zrobilam Jej przykrosc, i ze plakala przeze mnie po nocach. A mimo to, nastepnego ranka stala przy mnie i brala w ramiona. To dzieki Niej, mimo moich wzlotow i upadkow, jestem tym kim jestem. To ona pokazala mi limity, i wytlumaczyla dlaczego nie wolno ich przekraczac.To dzieki niej zrozumialam, co jest w zyciu najwazniejsze. To rowniez dzieki Niej, udalo mi sie nie wypasc na wielu zakretach mojego zycia, choc bylam blisko.

Dzis jako dorosla kobieta, patrzac z perspektywy czasu, wiem ze bylam daleka od idealu corki. I nadal do tego idealu wiele mi brakuje, mimo iz z wiekiem zmadrzalam. Nadal ja ranie i sprawiam niejednokrotnie przykrosc. Choc na nastepny dzien przychodze z nisko opuszczona glowa, wiem, ze bol zostal juz zadany i ze skrucha na nic sie da.

Staralam sie jednak sprawiec Jej jak najwiecej radosci i przyjemnosci. Naprawiac bledy, aby mogla byc ze mnie dumna, i mimo wszystko isc droga, ktora mi wskazala. Nie ma momentu, w ktorym o Niej nie mysle. Zawsze jest w moim sercu, ta jedyna i ukochana. W chwilach radosci, chce sie z nia tym dzielic,w chwilach smutku i rozpaczy chce aby byla przy mnie. Jest dla mnie przykladem, wzorem do nasladowania. Jest kobieta, ktora chcialabym byc, godna szacunku i uznania. Jedna z osob, ktore kocham najbardziej. Jest moja Mama....


Dziekuje Ci za wszystko co dla mnie zrobilas, za kazde Twoje poswiecenie i wyrzeczenie. Za Twoja cierpliwosc, wyrozumialosc, i milosc. Za wiare we mnie. Dziekuje Ci, ze jestes....

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Mamo! 

wtorek, 26 lutego 2013

Czy tesknisz......

  Wczoraj minal miesiac, odkad zaczelam pisac mojego bloga. Pewnie nigdy bym sie na to nie zdecydowala, gdyby nie moja siostra Marta, ktora mnie do tego goraco namawiala i cieagle narzekania rodziny i przyjaciol, ze tak malo sie widujemy ,ze tak malo dzwonie i pisze, i ze nigdy na nic nie mam czasu. Teraz tez zamiast klikac w klawiature powinnam sie zajac moja zawodowa, zapchana skrzynka emailowa.
  Zaczelam pisac dla mojej Mamy, dla siostry, dla cioc, kolezanek i znajomych. Nigdy nie podejrzewalam, ze moj blog i rozne historie w nim pisane moga zainteresowac innych obserwatorow, zupelnie ze mna nie zwiazanych, nie myslalam rowniez, ze moje opinie i przemyslenia, zaciekawia innych, obcych mi ludzi. Jest mi ogromnie milo z tego powodu, i bardzo Wam za to dziekuje. Dziekuje rowniez Weronice, ktora poparla moj blog swoim "internetowym" autorytetem, i przyczynila sie do jego rozwoju.
  Ciesze sie, ze podoba Wam sie moj styl pisania, i historie ktore opisuje. Dziekuje za wszystkie pozytywne komentarze, ale rowniez za te krytyczne, ktore sa dla mnie konstruktywne. Mam nadzieje, ze moj "slomiany zapal" do pisania nie ustapi za kolejny miesiac. Niestety po przykrych incydentach, z ubieglego tygodnia i weekendu, po rozmowie z Martinem, zdecydowalismy sie na usuniecie naszych zdjec z bloga, i na wystepowanie "incognito" ;) Obiecuje, ze bede umieszczac wiele zdjec z Paryza, ulic, zabytkow, wystaw sklepowych, jedzenia w restauracji. Tak, aby jak najlepiej oddac Wam atmosfere tego magicznego miasta w ktorym mam przywilej zyc!


  Wiele osob mi bliskich ale rowniez tych dalszych, Polakow i Francozow, zadaje mi zawsze to samo pytanie: "Czy tesknisz za Polska?"

Tesknie za Mama i Tata, za moja mlodsza siostra i jej mezem, za ich malutkim "kaskowym Adasiem"i za naszym kotem. Tesknie za przyjaciolmi, ktorych mam w kraju, ludzmi ktorzy znaja mnie od zawsze, z ktorymi nie widuje sie czesto, ale na ktorych moge liczyc. Tesknie, za spotkaniami w towarzystwie kolezanek moich i mojej Mamy, ktore sa przezabawne i dzieki ktorym usmiech nie schodzi mi z twarzy.
Tesknie, za jedzeniem, pierogami z kapusta (koniecznie od Pani Marylki), piernikiem i faworkami z cukierni Sowa, golabkami zrobionymi przez moja Mame. Tesknie za dyskusjami i klotniami z moja siostra, za dlugimi wieczornymi rozmowami w kuchni z Mama i Tata. Tesknie za naszym mieszkaniem w bloku, i za moim "dziecinnym" pokojem. Tesknie za spacerami i zabawami na osiedlu. Za polskimi komediami obyczajowymi, ktore nie zawsze sa smieszne, i serialami, w ktorych juz dawno stracilam watek. Tesknie za kabanosami, poledwica, szynka, sucha krakowska..... Czy tesknie za Polska? Tak bardzo, za kazdym razem gdy dzwonie do rodzicow, gdy w tym samym czasie jest u nich siostra z mezem i synkiem, oraz ich rozni przyjaciele i znajomi, ktorych uwielbiam. Ostatnie dni, spedzone w kraju pomogly mi naladowac moje Polskie baterie :) Spedzilam, cudowne chwile w gronie najblizszych i przyjaciol. Jadlam od rana do wieczora i przytylam prawie dwa kilo! Ale czego sie nie robi dla przyjemnosci.... nie wiem kiedy bede miala kolejna, taka okazje.

 Mieszkam juz tak dlugo we Francji, ze czuje sie zwiazana z tym Panstwem, tutejsza kultura, mentalnoscia, a nawet jedzeniem. Wiekszosc moich przyjaciol i znajomych stanowia Francuzi, aczkolwiek mam rowniez waskie grono kolezanek Polek. Kazda z nich, podobnie do mnie ulozyla sobie tutaj zycie, znalazla meza, dom, prace, ma dzieci. Kazda z nich, regularnie wraca do Polski, do rodzinnego miasta, ale to jednak, po powrocie do Paryza czuja sie u siebie w domu. Mnie rowniez to dotyczy, mimo to za kazdym razem na lotnisku w Warszawie, mam skurcze brzucha i klucie w sercu. Po mimo tylu lat nadal nie przyzwyczailam sie do rozstan.

Bedac w Polsce mysle o Francji, bedac we Francji mysle o Polsce........



poniedziałek, 18 lutego 2013

Po prostu byc soba

Co do Walentynek to, homar byl rewelacyjny, krewetki i krab rowniez. Do tego pyszny domowy majonez zrobiony przez tesciowa, kozie sery a na deser niebianskie "macarons" od Ladurée. Jednym slowem, wieczor gastronomicznej rozpusty... Z przejedzenia nie moglam zasnac, bolal mnie brzuch i wiercilam sie pol nocy
Piatek, jak to z regoly bywa, jest najpiekniejszym i najcudowniejszym dniem tygodnia. Wstajac rano masz juz to poczucie, ze za kilka godzin bedzie twoj kochany, wymarzony i wyczekany weekend!!! Dzien wiec przelacial w tepie blyskawicznym, a o godzinie dwudziestej, saczylam juz czerwone wino w towarzystwie kolezanek, w knajpce na George V. Jak to z regoly bywa, babski wieczor konczy sie na plotkach, o mezach (aktualnych, bylych, przyszlych) dzieciach (tych grzecznych i tych mniej), ciuchach (modnych i tych w ktore sie juz nie wbijamy)i oczywiscie dietach cud (ktore maja nam pozwolic sie w nie ponownie wbic!)i innego rodzaju bardzo powaznych sprawach. Naszczescie, w sobote rano Martin zajal sie Lilka, ktora byla juz na nogach od siodmej rano. Oczywiscie zla i calkowicie obrazona na mnie, gdyz nie bylo mnie w domu w piatek wieczorem. Nie chciala mi dac calusa na dzien dobry, a gdy ja chcialam ja przytulic, odwracala sie mowiac "Nio!" Przekupilam ja czekoladowym ciastkiem i soczkiem w kartoniku, coz nie zawsze mozna miec czysto pedagogiczne podejscie. Po drugim ciastku, bylam ponownie na piedestale z medalem "najkochanszej mamy" Wieczorem kolacja u nas,  dziesiatka doroslych i szostka dzieciakow. Tak, mozecie mi wspolczuc, pozwalam. Cale grono dzieciakow miedzy rokiem a cztery, piszczacych, krzyczacych, biegajacych, podjadajacych precelki ze stolu i spijajacych ze szkalnek rodzicow (kurcze jedna mala pociagnela lyka, a w szkalnce byla caipirinia!!!) No i oczywiscie na czele tej gromady stala moja cudowna ksiezniczka, ktora zachowywala sie raczej jak pirat! Po kapieli, i calkowicie zalanej laziece, ktora wygladala jak boisko futbolowe na stadionie w Warszawie przed jednym z ostatnich meczow, (probowaliscie kapac dzieciaki po 3 na raz, w sobote wieczorem?) udalo nam sie polozyc cala gromadke spac! I dopiero wtedy moglismy na spokojnie porozmawiac.......

Przyjaciol, ktorzy do nas wpadli znamy juz od bardzo dawna. Bylismy z nimi bardzo zwiazani. Kilka lat temu, wszyscy mieszkalismy w maciupenkich mieszkaniach w stolicy, pracowalismy od poniedzialku do piatku, a w weekend prowadzilismy bujne zycie towarzyskie. Wyjscia do restauracji, do znajomych, kluby, kawiarnie, kino, teatr. W Paryzu rozrywek nie brakuje, a nawet jesli fundusze nie pozwalaja na chodzenie po lokalach, to zawsze pozostaja miejsca publiczne, tak jak Pont des Arts, most nad Sekwana, miejsce dla zakochanych, ale tez znane z piknikow paryzan. Champs de Mars pod Wierza Eiffla, a nawet ogrody Tuileries, obok Luwru, w ktorych latem rezyduje wesole miasteczko, a ktorych bramy zamykane sa po 23h.
Tak wiec jak widzicie, na prawde jest tu wiele mozliwosci, nie koniecznie kosztownych. Trzeba tylko chciec...

Za chwile bede miala 31 lat, Martin bedzie mial 35 (bardzo dziekuje, przemilej dziewczynie, ktora napisala ze wyglada na 27, bo odkad to przeczytal, to puszy sie jak paw, a na mnie wola cougar!!!) Jestesmy malzenstwem od ponad pieciu lat, znamy sie od pietnastu, mieszkamy na przedmiesciach w domu z ogrodkiem, mamy prawie dwuletnia coreczke, i samochod typu "rodzinny" Wykupiony abonament kablowki canal+ na filmowe wieczory, karnet wstepu do parku zabaw dla dzieci, i karte stalego klijenta do japonskiej knajpy na wynos. Ogladamy The Voice, Grey's Anathomy, Mentaliste i Desperate Houswifes. Czyli typowa, normalna, standardowa rutyna! A jednak okazuje sie, ze nie tak do konca....

Biorac slub, te kilka lat temu, obiecalismy sobie, ze nigdy sie nie zmienimy. Obiecalismy sobie, ze nie staniemy sie "pantoflarzami", ze nasze wspolne rozmowy nie beda sie sprowadzac do dyskusji na temat wychowania dzieci i problemow w pracy. Obiecalismy sobie, ze bedziemy walczyc i starac sie o atrakcyjnosc naszego zwiazku, ale rowniez naszego zycia towarzyskiego. I zawsze sie jakos udawalo, slub nic nie zmienil w naszym zyciu, oprocz wspolnych podatkow i mojego nazwiska. Nadal bylismy mlodymi, szalonymi ludzmi, wychodzilismy na koncerty, do kina, teatru. Tanczylismy do bialego rana w paryskich klubach, spotykalismy sie ze znajomymi i przyjaciolmi na kolacje, ktore konczyly sie wczesnym switem. Rozmawialismy o nas, o naszych smutkach i radosciach, o naszych wymazonych podrozach, o pieknych planach jakie mielismy na przyszlosc... Kolejnym etapem naszego zycia, byla Lilianka. Duza zmiana dla nas obojga. Musielismy sie odnalezc w roli rodzicow, ale tez w roli partnerow. Nasze zycie towarzyskie sie zachwialo, lecz trwalo to tylko sekunde! Piersze wyjscie Liliany na "impreze" odbylo sie gdy mala miala raptem dwa tygodnie. Poszlismy do znajomych na grila, Lilka spedzila z nami caly wieczor w ogrodzie pod kocykiem. Pierwsza podroz to byla Majorka, miala skonczone dwa miesiace i polecielismy z nia na dziesiec dni na wakacje. Kolejna podroz, juz jako trzymiesiecznego dzidziusia odbyla sie do Polski, w odwiedziny do dziadkow, przyjaciol, rodziny. W Polsce, typowa juz objazdowka, od jednej cioci do drugiej i na koniec wyprawa nad morze. Od tej pory podroze z Lilianka, staly sie dla nas czyms absolutnie naturalnym i normalnym. Jezdzimy cala trojka na wakacje lub na weekendy, i oczywiscie latamy regularnie do Polski w odwiedziny do moich rodzicow. Jesli chodzi o wszelkiego rodzaju wyjscia towarzyskie, to zabieramy mala, jesli jest taka mozliwosc i warunki. Czasami jednak wolimy pobyc sami, wtedy angazujemy Francuskich dziadkow lub opiekunke. Staramy sie w miare mozliwosci spedzac choc troche czasu we dwoje. W tygodniu jest to bardzo trudne, gdyz oboje konczymy pozno prace, i niejednokrotnie jeszcze w domu klikamy w komputer do poznej nocy. Dlatego staramy sie aby nasz weekendowy czas byl optymalnie wykorzystany, co do sekundy. W ciagu dnia zajmujemy sie coreczka,chodzimy do parku, na karuzele, na spacer nad jeioro. Wieczorami zajmujemy sie soba, spotykamy sie ze znajomymi, idziemy do kina, wychodzimy na miasto. Staramy sie uatrakcyjnic maksymalnie nasz czas wolny, tak aby tematy naszych rozmow byly zainspirowane czyms innym niz codziennosc i rutyna. Prawda jest to, ze jestesmy wiecznie niedospani i zmeczeni, bo dzien ma tylko 24 godziny, a my mamy harmonogram na conajmniej 35....

Dlatego jest mi smutno i przykro, ze w sobote spotykajac sie z ludzmi, ktorych znam od prawie dziesieciu lat, nie mielismy o czym rozmawiac, oprocz naszych dzieci. Niestety perspektywa wieczoru spedzonego na dyskusji, kto pije jakie mleko i jakich warzyw nie je, nie budzi we mnie entuzjazmu. Kolezanki, przestaly czytac, chyba ze literatura fachowa o rozwoju dziecka i jego odzywianiu. Nie wyjezdzaja nigdzie bo, boja sie o zdrowie dzieci, i tego jak zniosa podroz.  Nie wychodza do kina ani teatru, z braku czasu i energii. I nie chca zostawic swoich pociech z dziadkami, bo Ci "nie potrafia sie nimi zajac". Ciekawe, za jak bardzo wyrodna mateke i ojca uwazaja nas, ktorzy zostawiamy Lilke sama z dziadkami w polsce na dwa tygodnie i to nie pierwszy raz! Nie wiem kto ma racje, i nie chce w to wnikac, bo kazdy robi to co uwaza za sluszne i wlasciwe dla swojego dziecka,ale rowniez dla siebie. Jest mi tylko szkoda, ze prawie siedem lat temu, pojechalismy na wspolne wakacje na poludnie Francji, balowalismy co noc, a rano mimo wszystko mielismy sile i chec zwiedzac okolice. Ze wtedy te " pelne poswiecenia matki" tanczyly w samych stanikach na stolach w ramach przegranego zakladu, a dzis swoj biust traktuja wylacznie jako mleczarnie. Wylegiwaly sie na lezakach przy basenie czytajac wszystkie plotkarskie gazety jakie istnieja, a teraz maja wykupiony abonament "Mama i ja". Ale najbardziej jest mi szkoda, ze kiedys te mlode dziewczyny, dbaly o siebie, mialy zrobione wlosy, makijaz, ubieraly sie gustownie. W sobote przyszly w powycieranych spodniach, rozciagnietych swetrach, z odrostami na glowie.... Mowia, ze to dziecko je ogranicza, ze nie maja czasu, bo dom, bo obowiazki..... a z drugiej strony, mowia, ze im to odpowiada....

Kazdy ma jakies obowiazki, ja pracuje zawodowo, dbam o dom, gotuje i jeszcze pisze bloga :) Ale zawsze staram sie znalezc w tym wszystkim czas dla siebie. Bo jesli ja bede spelniona, to Martin i Liliana rowniez.
Uwazam, ze trzeba starac sie wyposrodkowac, znalezc rownowage gdzies miedzy dzieckiem a soba. Nie udzielam rad, nie potepiam i na pewno nie doradzam. Niech kazdy robi tak aby byl szczesliwy. Dla mnie prawdziwym szczesciem jest fakt, ze pomimo iz nasze zycie uleglo tak ogromnym zmianom, to my nadal pozostalismy soba.... Ze Lilianka stala sie czescia nas i naszego stylu zycia, i nie stanowi to dla niej problemu. Moim najwiekszym sukcesem zyciowym, jest to ze nadal jestem po prostu soba........... 






czwartek, 14 lutego 2013

Historia pewnej znajomosci - czyli jak Poznalam Martina

   Walentynki, Swieto przez jednych uwielbiane, przez drugich znianawidzone. My z Martinem Walentynki obchodzimy w sposob bardzo kameralny. Od kilku juz lat, nasz wieczor sprowadza sie do romantycznej kolacji we dwoje, ale nie w restauracji tylko u nas w domu. Paryscy restauratorzy, juz kilka dni przed Walentynkami zacieraja rece. Ceny sa podnoszone okolo 30% w gore, i kazda knajpka ma gotowe menu, rezygnujac z dan "à la carte". Szampan w lokalu jest wtedy na wage zlota, i tak naprawde dostaniecie nie wiele w zamian za bardzo slony rachunek. Po powrocie do siebie (tak, tak mielismy rozstania i powroty, kiedys wam o tym opowiem) na nasze pierwsze wspolne Walentynki, Martin zabral mnie do bardzo eleganckiej i ekskluzywnej restauracji. Efekt byl taki, ze ja wyszlam glodna a Martin mial prawie atak jak dostal rachunek :) I powiedzielismy sobie, nigdy wiecej, a poniewaz moj maz, jest absolutnym fanem owocow morza, dlatego tez kilka lat temu, przygotowalam mu niespodzianke, skladajaca sie z ostryg, krewetek, homara, i innych pysznosci. I tak nam juz zostalo, jest to nasza wspolna tradycja, ze tego dnia jemy owoce morza, pijemy rozowego szampana i kupujemy sobie wspolny prezent w postaci biletow do teatru lub na koncert. Swieto Zakochanych, jest dla mnie rowniez momentem do refleksji na temat mojego zycia emocjonalnego. Spedzajac ten mily i sympatyczny wieczor w towarzystwie mezczyzny mojego zycia, zawsze mysle sobie, ze jednak mam naprade duzo szczescia...... a przeciez moglobyc zupelnie inaczej.....


  Lipiec 1998 roku byl bardzo goracym miesiacem, bylam w Paryzu juz od kilku tygodni i zdazylam poznac miasto oraz mieszkajacych w nim ludzi. Zaprzyjaznilam sie z Marzena, piekna i mloda dziewczyna, rowniez modelka, pochodzaca z tego samego miasta co ja. Bylysmy jak dwie siostry, pomimo roznych agencj i castingow, zawsze mialysmy czas na wieczorne spotkania i plotki. A bylo o czym rozmawiac, gdyz byl to dla nas pierwszy wyjazd modelingowy za granice. Razem odkrywalysmy uroki miasta, ale rowniez i jego ciemne strony. Poznalysmy fantastycznych ludzi, dzieki ktorym spedzalysmy milo czas w weekendy. Jedna z takich osob byl Michal. Mlody, przystojny polak, ktory wyjechal na stale do Francji z rodzicami majac piec lat, i od tej pory tu mieszkal. Michal mowil plynnie po polsku i po francusku, co badzo ulatwialo nam sprawe. Musze przyznac, ze ani ja ani Marzena nie mowilysmy jezykiem Victora Hugo, a Francuzi srednio dawali sobie rade z mowa Szekspira :) Tak wiec Michal spadl nam z nieba! Pomagal nam we wszelkiego rodzaju sprawach administracyjno - organizacyjnych. Byl naszym doradca i przewodnikiem po paryskim zyciu.


 Ktoregos dnia, zaproponowal nam sobotniego grila u jednego z kolegow mieszkajacych pod Paryzem. Pogoda jak najbardziej dopisywala, bylo wrecz upalnie, i przyznam sie szczerze, ze wyrwanie sie z maista na weekend aby odetchnac czystym powietrzem bylo swietnym pomyslem. Poznym sobotnim popoludniem Michal przyjechal po nas do domu i zabral na ta letnia impreze. Czulam sie troche zaklopotana, gdyz wiedzialam, ze oprocz Marzeny i Michala nikogo nie bede znala, no i zastanawialam sie jak zostaniemy przyjete przez jego francuskich przyjaciol. No coz, przyjecie bylo bardziej niz serdeczne, ale patrzac z dystansem i z perspektywy czasu nie ma sie czemu dziwic. Wiekszosc gosci stanowili Michala koledzy w stanie wolnym :) A tu nagle pojawiaja dwie nowe dziewczyny, i w dodatku niezajete :) Tego wieczoru poznalam wielu wspanialych ludzi, z ktorymi do dzis utrzymujemy bliskie kontakty (niektorzy nawet beda u nas na kolacji w zblizajacy sie weekend) Prowadzac konwersacje z kilkoma osobami wysilajacymi sie aby zlozyc proste zdanie w jezyku angielskim, poczulam na sobie czyjs wzrok. Dyskretnie spojrzalam w tamta strone i zobaczylam mlodego mezczyzne, ktory bacznie mi sie przygladal. Nasze oczy spotkaly sie, a on zamiast odwrocic glowe poslal mi najpiekniejszy usmiech jaki widzialam. Ten przystojny, czarujacy francuz,  powoli zblizal sie w moim kierunku, zaczelo mi sie robic coraz bardziej goraco.... "Czesc, nazywam sie Martin" powiedzial do mnie plynna angielszczyzna, "Michal nie przyznal sie nam, ze od kilku tygodni trzyma taki skarb w tajemnicy" -No nie, wtedy to juz chyba plonelam- " Napijesz sie czegos?" spytal ponownie, moje mysli krzyczaly - popros o kubel zimnej wody na glowe!!! - "Tak, poprosze kieliszek wina, czerwonego" odpowiedzialam milo sie usmiechajac. Nie pamietam reszty wieczoru, nie pamietam kiedy wyszli goscie, i nie pamietam nawet jak wrocilam do domu, pamietam tylko ze wychodzac z przyjecia, sciskalam w reku kawalek papieru z numerem telefonu a w uszach brzmialy mi jego ostatnie slowa "tylko zadzwon koniecznie"
 

 Trzynascie lat temu, komorki praktycznie nie istnialy, nie mowiac juz o emailach, facebooku, twitterze czy innym wynalazkom ulatwiajacym nam dzis socjalne zycie. Ja oczywiscie nie znalam na pamiec swojego numeru do model's appartament, wiec wzielam numer od Martina. W niedziele rano obudzila mnie Marzena, dzwoniac aby mnie poinformowac, ze Michal z kolegami wpadna po nia i pozniej po mnie i pojedziemy razem pod Wieze Eiffla. Umowilismy sie, ze beda na mnie czekac, gdyz tego popoludnia mialam sesje probna i nie wiedzialam o, ktorej wroce. Do mieszkania lecialam na skrzydlach ktore wyrosly mi w ciagu ostatnich godzin. Wbiegajac po schodach mojego owczesnego mieszkania na rue de Bretagne, o malo sie nie zabilam. Stanelam pod drzwiami, gleboki oddech, przekrecilam kulcz i pchnelam drzwi. Wszyscy juz byli w srodku, Marzena, Michal, Anthony, Yann i oczywiscie Martin. Wposcila ich moja wspolokatorka, ktora juz zdazyla wyjsc na wlasna kolacje. Wieczorny piknik pod Wieza, byl bardzo udany, rozmawialismy, smialismy sie i wyglupialismy. Bylismy wtedy tacy mlodzi, ja w liceum, chlopaki na studiach, mieli wtedy po dwadziescia lat... Na pozegnanie calus w kazdy policzek, typowo Paryskie, i umowilsmy sie na telefon.
 
Zadzwonic? Nie zadzwonic? A jak zadzwonie to co powiem? A jak odbiora jego rodzice? Cholera, gdzie sa rozmowki??? Pierwszy sygnal, drugi sygnal, trzeci sygnal, " Allo, oui?" odezwal sie meski glos w sluchawce " Eeeee, es-que je peux parler avec Martin svp?" wyrzucilam z siebie jednym tchem, a w odpowiedzi uslyszalam " ze wu lapel tut suite ze krloa kil ez la - Martin!!!" albo cos w tym stylu.
Po ktotkiej dyskusji z Martinem, dajac mu do zrozumienia, ze tym razem chce sie z nim spotkac sam na sam, uzgodnilismy date i godzine spotkania. Poznym popoludniem tego samego dnia (coz data nie byla odlegla :-) Martin zabral mnie do Galeries LaFayette. Dwie sukienki i pare spodni pozniej, wsiedlismy do samochodu, i pojechalismy w kierunku Montmartre.

   

Sacre Coeur, jeden z najpiekniej polozonych kosciolow Paryza, znajduje sie na wzgorzu w dzielnicy arytstow Montmartre. W oczach szesnastolatki, ten krajobraz wydawal sie bajkowy. Male, waskie i krete uliczki, fasady domow porosniete winoroslami i ozdobione barwnymi okiennicami, ulica wylozona kostka brukowa, po ktorej przechadzaja sie turysci i paryzanie. Wszedzie gdzie nie spojrzec kawiarnie i kafejki, male restauracje i knajpki z nalesnikami. W ogrodkach restauracji, ludzie palacy papierosy popijajac czerwonym winem. Artysci i malrze, ktorzy za kilkadziesiat Frankow namaluja Twoj portret. I muzyka, ktora slychac na kazdym rogu, od Edith Piaf do Serge Gainsbourg. Bylam zauroczona, zachwycona, zapatrzona no to wszystko. Martin zaprowadzil mnie na olbrzymie schody pod kosciolem, skad jest przepiekny widok na cale miasto. Grupa mlodych muzykow grala na gitarach, spiewajac najwieksze przeboje Boba Marley'a. Stanelismy nad murkiem, otaczajacym schody i patrzylismy na jeden z najcudowniejszych zachodow slonca, jakie mozna zobaczyc w Paryzu. Gdy slonce juz zniknie za horyzontem, wtedy zapalaja sie podswietlenia kosciola, odwrocilam sie tylem do malowniczej panoramy miasta, aby popatrzec na bajeczne iluminacje Sacre Coeur. Martin mnie mocno chwycil i podniosl, sadzajac na murku abym miala lepszy widok,  a sam stanal przodem do mnie. Spojrzal mi gleboko w oczy, posylajac mi jeden z tych czarujacych usmiechow.... W brzuchu fruwaly mi motyle, w uszach dzwonilo,przyspieszylam oddech.....Nachylil sie nade mna, i odgarniajac mi z twarzy potargane wiatrem wlosy delikatnie pocalowal w usta...... W tle slychac bylo melodyjne " Is this love - Is this love- Is this love that I'm feeling?" Boba Marley'a

 

wtorek, 12 lutego 2013

Ślub, adopcja, invitro - czyli wszystko dla wszystkich

Wydaje mi się, ze dzisiejszy wpis będzie kontrowersyjny, popierany przez jednych i krytykowany przez drugich. Ale każdy ma prawo do swoich poglądów, a ja ponieważ pisze bloga to mogę się najzwyczajniej nimi podzielić, nawet jeśli nie wszystkim się to podoba ;)

Pewnie nigdy nie podjelabym tego tematu na blogu, gdyby nie dzisiejszy lunch. Miałam calodzienne szkolenie, i w przerwie obiadowaej wybraliśmy się wszyscy do włoskiej restauracji niedaleko Placu Madeleine, w pobliżu biura. Nie znałam większości uczestników kursu, ale podczas pierwszej porannej części wykładu, zdążyłam sie dyskretnie przyjrzeć większości.  Szczególną uwagę zwróciłam na Michaela. Szczupły, zielonooki blondyn, elegancko ubrany, w garniturowe czarne spodnie i kaszmirowy, bezowy golf. Do tego modne wyjściowe obowie, piękny welniany płaszcz w kolorze karmelu, a na ręku markowy zegarek. Zadbana cera i dłonie, modna fryzura i piękny zapach perfum Diora. Jedno moje spojrzenie i już wiedziałam ze Michael jest gejem ;) W restauracji siedzielismy przy jednym stoliku, na przeciwko siebie i rozmawialiśmy o pracy. Ale w pewnym momencie, konwersacja w jakiś magiczny sposób zeszła na dzieci i w tym momencie, Michael doznał istnieje przemiany. Oczy mu zaplonely miłością i nadzieja, a z ust wypłynął potok słów. Okazało sie, ze mój nowy kolega, od wielu już lat żyje w związku ze swoim przyjacielem. Oboje są bardzo szczęśliwi, kochają sie, maja tolerancyjne i wyrozumiale rodziny, kupili piękny apartament, są spelnieni zawodowo i do szczęście brakuje im już tylko...... dziecka. Michael poprosił, abym pokazała mu zdjęcia Lilianki, następnie zachwycał sie nad mała przez ponad polowe posiłku. Zaczęliśmy rozmawiać o wychowaniu Lilki i zbliżającym sie kryzysie dwulatka. O jej nie zawsze poprawnym zachowaniu i narastajacym buncie. Michael wiedział wszystko! Był bardziej oczytany na te tematy niż ja i wszystkie moje koleżanki razem. Opowiadał jak zajmuje sie swoimi siostrzenicami, zabiera je do Disneylandu i na wakacje. Jak udziela sie w czasie wolnym w organizacji charytatywnej pomagajacej chorym dzieciom. I w tych wszystkich historiach było tyle pasji i radości. Ten przystojny młody mężczyzna ma tak wiele miłości do zaoferowania, ale niestety na dzień dzisiejszy bycie ojcem jest dla niego nie możliwe.....

Jestem osoba wierzaca, katoliczka, chodzę do kościoła (nie koniecznie regularnie!)z Lilianka i zabieram tam rownież mojego ateistę męża ;) Jestem kobieta prorodzinna, żona i matka. Mam bardzo konserwatywne poglądy na temat wielu spraw, ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego dwóch mężczyzn lub dwie kobiety, nie maja takich samych praw jak my heteroseksualni. We Francji debata toczy sie już od wielu miesięcy, lewicowy rząd i prezydent obiecali legalizacje ślubów, adopcji i dostępu do invitro parom homoseksualnym. Prawica sie opiera, wciąż są organizowane marsze "za" i "przeciw" Ja sama, nawet chciałam sie udać z Lilka na jeden z takich marszy, aby udowodnić ze ci co popierają ten projekt to nie są "chorzy zboczency" tylko normalni ludzie, nie tylko homoseksualisci, ale rownież matki i ojcowie, pary mieszane. Ale Martin mnie przekonał, ze takie wyjście z Lilianka może być dla niej bardzo stresujące, bo tłum, bo ludzie, bo zamieszanie.

Ostatnie badania naukowe udowadniają, ze człowiek nie staje sie homoseksualistą, człowiek sie nim rodzi! Więc to ze dziecko ma dwie matki lub dwóch ojców nie wpływa absolutnie na jego rozwój seksualny. Ze dzieci ze związków homoseksualnych są szykanowane przez rówieśników? No to nauczcie swoje dzieci tolerancji, tego ze każdy człowiek jest inny, ze inny nie znaczy gorszy!
Czy osoby homoseksualne nie maja poczucia rodzicielstwa? Maja i nie maja w takim samym stopniu jak heteroseksualni. Znam "normalnych" facetów dla których ojcostwo jest kara Boska, i gdyby mogli cofnęli by czas, i facetów, którzy nie wyobrażają sobie życia bez swoich dzieci. Uważam, ze każdy człowiek, bez względu na swoją seksualności powinien mieć prawo do bycia rodzicem.
Rodzice dziela sie na złych i dobrych, na mądrych i głupich, na tych z powołania i tych od niechcenia
Niejeden rodzic heteroseksualny powinien przejść wcześniejszy egzamin czy sie do tego nadaje, niestety takich egzaminów nie ma. Ojcowie pijcy, matki narkomanki, Ci ludzie mogą być rodzicami, przeciwko nim nie chodzą marsze po ulicach międzynarodowych stolic. Mogą, bo maja do tego predyspozycje fizyczne i seksualne.

Tysiące dzieci w domach dziecka na całym świecie czekają na kogoś, kto sie nimi zajmie, przytuli, poglaszcze, pocałuje i powie ze kocha. Kolejne tysiące żyją w patologicznych rodzinach, w strachu przed ojcem lub matka, zaniedbane, opuszczone, bez miłości. Olbrzymi odsetek chorych dzieciaków, czeka na adopcję, czeka aby ktoś tez je pokochał. Dlaczego dobrym, miłym, pracowitym i sympatycznym ludzia, którzy maja olbrzymie pokłady miłości, odmawiamy aby wzięły do siebie te dzieci i pokochaly całym sercem. Jako matka matka małego dziecka, nie ma nic przeciwko temu, aby było ono wychowane przez pare homoseksualna, jeśli tylko będzie kochane i szanowane.....

Mam wielka nadzieje, ze projekt ustawy zostanie podpisany, i już niedługo będę to świętować z Michaelem.

Jeśli urazilam wasze uczucia, to jest mi przykro, ale wyrażenie mojej opini było silniejsze niż poprawność polityczna.












niedziela, 10 lutego 2013

Paris by night

   Po bardzo zabieganym sobotnim dniu, zakupy w supermarkecie i na ryneczku, pranie, sprzatanie, gotowanie no i oczywiscie pisanie bloga, nalezala mi sie popoludniowa chwila odpoczynku, przed wieczornym wyjsciem. Nic z tego, na siedemnasta bylismy juz umowieni, u Martina siostry na  urodziny jej synka. Tak wiec chwila relaksu z glowy, w zamian dziesiatka piszczacych, biegajacych i krzyczacych dzieciakow, z moim wlacznie. Liliana pobila rekord swiatowy w konsumpcji ciasta czekoladowego. Na prawde nie wiem gdzie jej sie to miesci w tym malym brzuszku :-)

   O dziewietnastej, wyrwalismy sie z tego calego kinderbalu, zostawiajac Lilke z dziadkami, ktorzy byli nasza calonocna niania :-) Tak na prawde, jak ma sie dziecko to problem nie polega na wyjsciach wieczornych . Zawsze znajdzie sie ktos, kto posiedzi z maluchem, babcia, dziadek, siostra, kuzynka, kolezanka lub niania. Problem polega na tym, ze ty kladac sie spac o trzeciej lub czwartej nad ranem, po calonocnej imprezie i konsumpcji roznego rodzaju napojow, wcale ale to wcale nie masz ochoty podniesc sie o siodmej rano. Twoje dziecko jak najbardziej. Wiec gdy slyszysz poranne wolanie z pokoju obok "maaamooo!" i patrzysz na budzik, to w myslach szepczesz "za jakie grzechy" ,a glosno mowisz " juz ide kochanie" Dlatego, tym razem Lilianka poszla do dziedkow na cala noc, nasi przyjaciele rowniez upchneli dzieci po rodzinie, wiec wczoraj wieczorem mielismy ponownie, po dwadziescia lat, i zycie bez zobowiazan!

   Z Frankiem i Mad umowilismy sie na stacji, aby nie bylo problemow kto prowadzi w drodze powrotnej, zdecydowalismy sie na transport RER, a powrot taksowka. Planing wieczoru wygladal nastepujaco, kolacja u Rafaeli i Manu, a potem wyjscie na miasto. W Paryzu, zycie nocne zaczyna sie duzo pozniej niz u nas. Do kolacji nie siada sie przed dwudziesta, a nawet dwudziesta pierwsza. Kolo dwunastej wychodzi sie na miasto na drinka, a kluby nocne zapelniaja sie dopiero miedzy pierwsza, a druga w nocy. Tak wiec wiele czasu przed nami.


  Rafael jak zwykle przygotowala same pysznosci, na aperitif zrobila rewelacyjne keksy nadziewane pieczarkami, warzywne mufinki, tartinki z zytniego pieczywa z fois gras i verrinki z musem buraczkowym. Glowne danie dogodziloby nawet najbardziej wykwintnym smakoszom, piers kaczki w miodzie z zapiekanymi ziemniaczkami i warzywami.

 Raph i Manu, sa mlodsi od nas, mieszkaja w centrum Paryza, w dwu pokojowym apartamencie, nie sa jeszcze po slubie i nie maja dzieci. Czyli, zyja tak jak my kilka lat temu. Oboje pracuja w firmach consultingowych po dwanascie godzin dziennie, wiec w weekendy staraja sie nadrobic stracony czas tygodnia. Frank i Mad sa w naszym wieku, i tak jak my sprzedali paryskie mieszkanie, i trzy lata temu wyprowadzili sie na przedmiescia do domu z ogrodem. Oboje, tak jak Martin i ja, duzo pracuja, tona w kredytach, wiecznie sa splukani i maja mala coreczke w wieku Liliany. Staramy widywac sie jak najczesciej, niestey miedzy domem, praca i napietym grafikiem, nie zawsze uda nam sie znalezc wspolne terminy.


Ale gdy juz jestesmy razem, to zawsze swietnie sie bawimy. Wczoraj obchodzilismy ostatki.  Mielismy szczescie gdyz, sasiedzi pietro nizej wyjechali na ferie wiec moglismy rozkrecic muzyke.

Niestey, w Paryzu lokatorzy kamienic, nie zawsze sa wyrozumiali, i wielokrotnie przyjecia, a czasami nawet kolacje, koncza sie interwencja policji. Nam, w naszym poprzednim mieszkaniu na Montmartre, zdarzylo sie to kilkukrotnie.

Okolo  dwunastej w nocy, zdecydowalismy sie ruszyc z domu na podboj miasta :-) Szesc osob, to dwie taksowki, a dwie taksowki w sobotnia noc w Paryzu to szczyt marzen. Dlatego wybralismy sie do dyskoteki, najszybszym i najtanszym srodkiem transportu w miescie - metrem! Podroz byla pelna wrazen.
Minelo kilka lat od ostatniego razu gdy jechalam metrem w srodku nocy. Przekroj spoleczenstwa byl bardzo interesujacy, mnostwo turystow wracajacych z nocnych wizyt miasta, mlodzi i wstawieni paryzanie, wybierajcy sie tak jak my na impreze, ale rowniez miejscy bezdomni i pijacy. No i my z naszym szczesciem zawarlismy nowa znajomosc z przemilym Panem, ktory chcial od nas papierosy. Gdy Frank udostepnil mu swoja paczke, mezczyzna bez skrepowania wyjal zapalniczke i zapalil w srodku wagonu. Ach, ten Paryski szyk!

Paryz jest bardzo klubowym i imprezowym miastem, mozna tu znalezc lokale roznych kategorii i z roznym stylem muzyki. Naszym ulubionym miejscem od zawsze jest bardzo znany, popularny i selektywny VIP Room Theatre. Kiedys znajdowal sie na Champs Elysees, dzisiaj mozna go znalesc na rue de Rivoli, na przeciwko Louvru. Klub slynie z wielkich imprez w towarzystwie gwiazd, celebrytow i modelek. Czesto piosenkarze daja tam prywatne koncerty dla gosci. Ja wielokrotnie bawilam sie  przy muzyce na zywo takich wykonawcow jak Police, Macy Gray, Pink czy Will I Am, i siedzialam stolik obok Marka Wahlberga, Ashtona Kutchera, Charlie Sheen, Lindsay Lohan i wielu innych. Jest to rowniez jedno z ulubionych miejsc sportowcow, czesto mozna spotkac gwiazdy ekipy futbolowej Paris Saint Germain.





Benjamin dotarl do VIPa w tym samym czasie co my, i czekal na nas przed wejsciem. Bylismy w klubie dosc wczesnie bo dochodzila dopiero pierwsza, wiec lokal nie byl jeszce taki zatloczony. Mialam wiec mozliwosc, porozmawiania z Bruno przystojnym francuzem, mezem mojej bliskiej kumpeli, ktory jest menagerem klubu i ktorego znam od bardzo dawna. Bruno zaproponowal nam stolik i drinki, w bardzo dobrum punkcie sali, bo zaraz na przeciwko danceflooru, z "widokiem" na caly lokal.



 Tematem wieczoru byly ferie zimowe! DJ na podescie w puchowym bezrekawniku i welnianecj czapce z wielkim pomponem, miksowal swietne kawalki. Aktualne hity house i r&b, przeplataly sie ze starszymi kawalkami sprzed dziesieciu lub nawet dwudziestu lat. VIP zawsze mial swietna muzyke, rewelacyjne mixy, zadnych, nawolywan, dedykacji  i tym podobnych "dodatkow" jakie czasmi bywaja serwowane w Polskich klubach. Kelnerzy, ubarni w puchowki, z futrzanymi nausznikami, serwowali kolorowe drinki.


Na ruchomym obrotowym podescie na srodku parkietu, stala wielka kabina z wyciagu narciarskiego, a dwie, seksowne tancerki ubrane w futrzane kostiumy kapielowe i Moon Bootsy poruszaly sie w rytm muzyki. Z sufitu padal na nas sztuczny snieg, a atrakcja wieczoru byly ogromne pilki dmuchane, podobne do balonow, ktore widac na zdjeciach. Atmosfera jak zwykle szalona i roztanczona. Bawilismy sie do prawie czwartej rano, i pewnie zostalibysmy dluzej gdyby nie zdrowy rozsadek, i butelka Belvedera, ktora nam sie skonczyla. Tak wiec, postanowilismy grzecznie rozjechac sie do naszych domow. Pozegnalismy sie przed klubem, i kazdy zapakowal sie w swoja cudem znaleziona taksowke. W drodze powrotnej, prawie usnelam w samochodzie, bo bylam przeciez na nogach od ponad dwudziestu godzin. A noc z piatku na sobote, rowniez mialam skrocona, ze wzgledu na kolaje z Benjaminem. Patrzac za okno taksowki na Operze, podziwialam wytrwalosc mlodych paryskich hipsterow, powracajacych do domow na swoich vlibach (paryskie rowery do publicznego uzytku) Na Placu Clichy, miszanine paryzan i turystow, stojacych w kolejce po kebaba, a na Porte de Saint Ouen prostytutki przechadzajace sie wzdloz chodnikow. Istna kwintesencja mojego miasta...... Niedzielna pobudka niestety nie nalezala do najlatwiejszych. Naszczescie zaczyna sie tydzien, to w koncu odpoczne po weekendzie!



sobota, 9 lutego 2013

Moj najlepszy przyjaciel

   Wczorajszy dzien minal mi bardzo szybko. Z ostatniego spotkania wyszlam tuz po 17, i udalam sie prosto w kierunku metra Saint Michel. O 17.30 bylam umowiona z Benjaminem w recepcji jego hotelu, wydalo mi sie to najlepszym rozwiazaniem gdyz on, nie znajac miasta moglby miec problemy z odnalezieniem sie w Paryzu. Od jego hotelu dzielilo mnie raptem kilka stacji metra, i okolo 10 minut marszu. Wsiadajac wiec do wagonu, wyjelam kosmetyczke, umalowalam usta  blyszczykiem i rozczesalam potargane od wiatru wlosy. Spojrzalam jeszcze raz na google map w telefonie i wysiadlam na przystalku Bonne Nouvelle lini 8. Na spotkanie szlam pelna napiecia  i mieszanych emocji. Rozne mysli plataly  sie po mojej  golwie, czy bedziemy mieli o czym rozmawiac po dziewieciu latach, czy bardzo sie zmienil, zastanawialam sie jak potoczy sie nasz wieczor.

   Pchnelam hotelowe drzwi  i pewnym krokiem weszlam do przestronnego holu, recepcjonistka przywitala mnie milym usmiechem i pytaniem w czym moze pomoc. Zanim zdazylam odpowiedziec ujrzalam go w drugim koncu saloniku hotelowego. Szukal czegos w torbie, mialam raptem kilka sekund na przypatrzenie sie mu zanim zorientuje sie, ze go obserwuje. Nic sie nie zmienil, wygladal tak jak przed kilkoma latami. Wysoki, nadal szczuply, przystojny brunet. Podniosl glowe, i gdy mnie zobaczyl na jego twarzy pojawil sie olbrzymi usmiech. "Paulina!" zawolal w moim kierunku  i pomachal reka. Ja rowniez sie usmiechnelam i usciskalam go na powitanie, tak w amerykanskim stylu :) Zaproponowalam drinka w pobliskim barze niedaleko metra. Boulvard de Bonne Nouvelle, slynie z wielu miedzynarodowych knajpek i barow, kilka minut pozniej siedzielismy w jednym z nich popijajac Mojito. Mielismy sobie tyle do opowiedzenia, ale nie wiedzielismy od czego zaczac. Kilka uprzejmosci, jak minela podroz, jak bylo w Niemczech, czy podoba mu sie hotel... Po kilku lykach magicznego napoju, oboje wyluzowalismy i rozmowa potoczyla sie sama, opowiadalam o Liliance, o Martinie i o mojej aktualnej pracy. On mowil o sobie, i o swoim zyciu w Detroid. Po wypitym drinku zorientowalam sie, ze musimy szybko jechac do domu bo robi sie pozno, a ja musze zwolnic nianie, ktora siedziala z mala w domu. Podroz metrem i kolejka byla jednym wielkim nieporozumieniem. Linia numer 4 byla tak zapakowana, ze musilismy przepuscic szesc kolejek zanim udalo nam sie wcisnac do siodmej. Jak prawdziwe sardynki w puszce, jechalismy na Gare du Nord, naszczescie wczesniej wypite Mojito i wspolne towarzystwo sprawilo, ze mimo tego ogromnego tloku dopisywal nam humor. Na dworcu okazalo sie, ze sa jakies kolejne problemy z zasilaniem i wszystkie kolejki maja opoznienia i rowniez sa zapchane. Udalo nam sie wcisnac do jednej z nich, i dzieki wielkiemu szczesciu pociag ruszyl chwile pozniej. Po dwunastu minutach podrozy,wysiedlismy na stacji w mojej miejscowosci, Ben nie mogl uwierzyc,ze opuscilismy miasto i znajdujemy sie na przedmiesciach. W piatkowy wieczor, na ulicach tetnilo zycie, ludzie wracali z pracy, z zakupow. Mlodziez zaczela sie juz spotykac pod kinem i pubem znajdujacym sie obok. A my szybko wsiedlismy w samochod i pojechalismy do mojego domu.

    Wchodzac do ogrodu, ponownie poczulam zdenerwowanie, gdyz zobaczylam zaparkowany skuter Martina. Czyli juz wrocil, jest w domu i na nas czeka. Tak na prawde, bardzo przejmowalam sie ta sytuacja, jak na siebie zareaguja, czy sie polubia, czy beda mieli o czym rozmawiac? W drzwiach domu przywital nas Martin w garniturze i Lilianka w pizamie. Niania wlasnie wychodzila. Podczas gdy zdawala mi szybka relacje z popoludnia malej, Martin zajal sie "moim" gosciem. Gdy zamknelam drzwi za niania, oni oboje juz siedzieli na kanapah w salonie i prowadzili swobodna dyskusje. Martin opowiadal o swoim beznadziejnym dniu w pracy i ze o dwudziestej ma jeszcze konferencje telefoniczna, ale ze do nas dolaczy pozniej. Tak wiec zostalam sama z Benem i Lilianka, saczylismy szampana (Liliana soczek) i jedlismy oliwki. Lilianka bardzo polubila Bena, zwlaszcza, ze przywiozl jej prezenty wiec dala sie przekupic. My z Martinem rowniez dostalismy suveniry, Ben jak na prawdziwego fana sportu przystalo przywiozl nam tshirty i czapeczki z druzynami baseballu i koszykowki. Martin wrocil do nas po godzinie, a ja poszlam polozyc spac Lilianke, zostawiajac chlopakow sam na sam. Schodzac do salonu po okolo 10 minutach, slyszalam juz ich gromki smiech. Wlasnie rozmawiali o podrozach, a oboje je uwielbiaja. U Martina mnie to nie dziwi, gdyz Francuzi kochaja podrozowac. Ale Amerykanie jezdzacy po calym swiecie to juz raczej rzadkosc.

   Kolacja toczyla sie swoim rytmem, ryba z rusztu z brokulami , francuskie sery, deser od Fauchon... Butelke szampana i butelke wina pozniej, cala nasza trojka byla bardzo wyluzowana. Ben opowiadal nam o swoich poprzednich zwiazkach, o  milosnych wzlotach i sercowych upadkach, o radosciach i smutkach, i o rozczarowaniu, gdy okazuje sie jednak, ze to nie to. W tym roku Ben bedzie obchodzil swoje 35 urodziny, tak jak Martin. Ben jest nadal kawalerem, z czego to wynika? On sam mowi, ze to jego wina, ze szuka kobiety idealnej, ze stal sie zbyt selektywny, ze zawsze znajdzie cos co mu przeszkadza w danej partnerce. Martin ma zone (ktorej daleko od idealu) i dziecko (ktore jest prawie idealne :) Czy gdybym kilka lat temu nie wpadla przypadkiem na Martina na Operze, tylko pojechala do Nowego Jorku, czy dzis bylabym z Benjaminem? Nie, na pewno nie. Benjamin, jest cudownym czlowiekiem, wiele nas laczy lecz jeszcze wiecej dzieli.... Zamowilam mu taksowke,okolo pierwszej w nocy, Martin przeprosil, byl bardzo zmeczony wiec poszedl polozyc sie spac, a ja czekalam z Benem na dole, az przyjedzie jego samochod. Powiedzial mi, ze bardzo sie cieszy, ze moglismy sie ponownie spotkac po tylu latach, ze mam swietnego faceta i rewelacyjna coreczke. Ze cieszy sie moim szcesciem, i ze on tez chcialby kiedys spotkac kobiete, ktora moglby tak bardzo kochac jak Martin kocha mnie......


    Dzis wieczorem idziemy na kolacje do przyjaciol, mieszkajacych blisko Luku Triumfalnego, na Place des Ternes, bedzie nas szesc osob, dzieci zostawiamy pod opieka dziadkow, a my bedziemy szalec w Paris by night. Przy sniadaniu Martin sie mnie zapytal, jakie ma plany Ben na wieczor, odpowiedzialam ze raczej chyba zadne, a on na to "To zabierzemy go z nami na impreze po kolacji"

   Martin, jest wspanialym mezczyzna, czulym, opiekunczym i bardzo wyrozumialym. Jest moim mezem, ojcem mojej coreczki, moim kochankiem, ale przede wszystkim jest moim przyjacielem. Najleprzym przyjacielem jakiego mozna miec na swiecie, i kolejny raz udowodnil to dzisiaj przy sniadaniu :)


PS. Dziekuje Wszystkim za tak sympatyczne komentarze, jest mi bardzo milo, ze podoba sie Wam sie moj blog. Bede w miare mozliwosci uwazac na literowke i ortografie, ale bledy te wynikaja bardzo czesto z klawiatory "azerty" i pospiechu w ktorym pisze. Coz nie latwo byc, mama, zona, pracujaca kobieta, kucharka i blogerka jednoczesnie :) Ale o wiecie same :) Pozdrawienia ze slonecznego Paryza! Paulina

czwartek, 7 lutego 2013

Korea, Benjamin, Paryz i wspolna kolacja

   Styczen i luty 2004 zapowiadal sie bardzo ciekawo i obiecujaco.... Potrzebowalam natychmiast wyrwac sie nie tylko z Paryza, ale rowniez Europy, gdyz cien mojego bylego chlopaka B. przesladowal mnie gdziekolwiek sie nie udalam, do Polski, do Niemiec..... A wiec kontrakt na dwa miesiace do Seulu spadl mi jak z nieba. Calkowita zmiana otoczenia, nowe srodowisko, nowi ludzie, nowe spojrzenie na cala zagmatwana sytuacje ktora pozostawialam za soba..... Seul, here I come!!!!

 
Po dlugim i wyczerpujacym locie z przesiadka we Frankfurcie, nareszcie dotarlam na miejsce. Ponad pietnascie godzin lotu, i osiem godzin przesuniecia w czasie robi swoje. W Seulu byl piekny, sloneczny styczniowy poranek, ale dla mojego organizmu byl srodek nocy i nalezalo isc natychmiast spac. Padalam ze zmeczenia, ale jak zwykle w takich chwilach najlepsze jest natychmiastowe dostosowanie sie do danej strefy czasowej. Tak wiec po dotarciu do mojego "models appartament" wzielam szybki prysznic i ruszylam na castingi! W wiekszosci panstw Azji, bookerzy woza dziewczyny na spotkania samochodem, wynika to z tego ze niestey wiekszosc ulic nosi nazwy w danym jezyku i tak tez sa napisane na tabliczkach, lub tak jak w Japoni, nie ma nazw tylko sa to tzw adresy opisowe. Naprawde samemu jest sie bardzo trudno odnalezc. Na drugim castingu, poznalam Jo, dziewczyne ktora mieszkala w moim apartamencie, czyli moja wspolokatorka, mialysmy razem dzielic pokoj. Na poczatku nie bylam z tego powodu zadowolona, ale pozniej okazalo sie, ze Jo stala sie bardzo bliska mojemu sercu i bylysmy nierozlaczne... 


Niestety po jej wyjezdzie kontakt nam sie urwal, zgubilam jej adres, ona zmienila telefon, ja nie mialam wtedy stalego numeru, a facebook byl chyba zarodkiem w glowie  Zuckerberga. Tak wiec niestety nigdy pozniej sie nie spotkalysmy.




   Jechalam do Korei, pelna radosci, ale rowniez smutku i zalu. Mialam za soba nieudany dwuletni, destrukcyjny zwiazek z X, z ktory rozstalam sie trzy miesiace wczesniej, a ktory nadal walczyl o mnie i o moje uczucia. Ja w tym czasie sercem i mysla bylam ponownie z Martinem, ale on akurat byl od niedawna w nowym zwiazku z M, za ktora szalal bez granic. Coz, istny dramat obyczajowy i trojkat milosny. Tak wiec Jo, stala sie moja powierniczka, w kwestiach sercowych i milosnych. Miedzy castingami, shootingami i pokazami, w samochodzie czy w domu, zawsze byl czas aby analizowac emaile od Martina, czyli co autor mial na mysli piszac "w paryzu mamy w tym roku ladna zime" Na prawde trzeba byc kobieta, aby doszukiwac sie czegos glebszego w tego typu stwierdzeniach ;) Weekendy spedzalysmy na zwiedzaniu, zakupach i imprezach. Itaewon,  dzielnica miedzynarodowa miasta, znana z barow, dyskotek, handlu podrobkami i amerykanskich zolniarzy szukajacych wrazen (W Seulu nadal stacjonuja Amerykanskie jednostki wojskowe) Na imprezy zawsze chodzilismy grupowo, Jo, Maja (moja druga wspolokatorka - aktualnie robiaca kariere w Dani piosenkarka!) ja i kilka innych osob z mojej agencji.

  Ktoregos wlasnie sobotniego wieczoru wybierajac sie do jednego z miedzynarodowych klubow, natknelysmy sie na grupe naszych znajomych. Te dziewiec lat temu bylo nas tam tak malo, ze wszyscy sie znalismy :) Wybierali sie wlasnie na domowke, do jakiegos amerykanina, ktory mieszkal na Itaewon, i zaproponowali nam wyjscie razem.Stwierdzilysmy, ze w sumie czemu nie, byl znami Brano, Stephan i Marti wiec milaysmy meska obstawe. Impreza okazala sie swietna, sami mlodzi i naprawde interesujacy ludzie, z po za branzy modelingu, konsultanci, tlumacze, dyplomaci. Pijac powoli swojego drinka (ktorego oczywiscie sama sobie zrobila ze wzgledow ostroznosci) i obserwujac ludzi (uwielbiam to robic) zorientowalam sie ze moje wspolokatorki mnie opuscily, Maja spiewala jakies rytmiczne kawalki do mikrofonu, a Jo wyszla na papierosa w gronie mlodych mezczyzn. Zostalam wiec sama, bo nawet chlopaki gdzies sie ulotnili... Gdy tak rozgladalam sie po tym ogromnym salonie w poszukiwaniu jakiejs znajomej, bratniej duszy, poczulam ze ktos mi sie bacznie przyglada. Odwrocilam sie w tym kierunku, i wtedy zauwazylam, ze to swidrujace spojrzenie nalezy do mlodego, przystojnego bruneta. Benjamin, przyjechal do Seulu z Detroit na kilku miesieczny kontrakt dla znanej amerykanskiej firmy produkujacej samochody. Pracowal jako inzynier nad jakims nowym projektem, przyznam sie szczerze , ze do dzis nie wiem o co chodzilo, gdyz ani robotyka, ani mechanika nie naleza do moich mocnych stron.

  Nasz "romans" trwal ponad miesiac, do wyjazdu Bena. Byl to wspanialy miesiac, podczas ktorego ponownie poczulam, ze zyje, Ben pomogl mi pozbierac i posklejac potluczone kawalki mojego serca i duszy. Dowartosciowal i ponownie nauczyl wierzyc w siebie. Opowiedzialm mu o wszystkich moich perypetiach zwiazanych z B, i w jaki dol emocjonalny wpadlam przez ta cala sytuacje. A on tylko sluchal, nie radzil i nie krytykowal. Przytulal mnie mowiac, ze to nei jest warte mojego stresu i energi. Chodzilismy razem do kina na koreanskie filmy, absolutnie nic z nich nie rozumiejac, do restauracji na koreansckie Barbecue, na amerykanskie burgery do Fridays, i na zakupy na pchlie targi. Cale weekendy spedzalam na Itaewon z Benem. Gdy bylam chora,wezwal lekarza, zadzwonil do moich bookerow, a gdy okazalo sie ze byla potrzebna hospitalizacja, zwolnil sie z pracy i natychmiast do mnie przyjechal. Byl dla mnie kims waznym i bardzo bliskim. Pomimo, ze miedzy nami nigdy nie doszlo do iczego "powazniejszego" czulam sie z nim bardzo zwiazana emocjonalnie, jak z przyjacielem, jak z prawdziwa bratnia dusza.....



  Rozstanie bylo ciezkie dla nas obojga, mimo ze pragnelismy, aby nie byl to koniec, liczylismy sie jednak z tym, ze juz nigdy wiecej sie nie zobaczymy. Kilka tygodni po wyjezdzie Bena, wrocilam do Paryza. Mocna, silna, naprawiona. Nie bylam juz strzepem emocjonalnym czlowieka. Bylam na tyle silna aby stanac twarza w twarz z B, jesli zaistnialaby taka potrzeba. Ben dzwonil, pisal emaile, bylismy w ciaglym kontakcie. Zdecydowalam sie na wyjazd do Stanow do Nowego Jorku. Powiedzialam w mojej Paryskiej agencji, ze chce jechac do ich filii w Wielkim Miescie. A z tamtad do Detroit juz blisko, raptem kilka godzin samolotem.
Zaczelismy z agencja zalatwianie papierow i wizy. Ktoregos wiec dnia idac do mojej agencji na Operze, zaniesc fotokopie potrzebnych dokumentow, wpadlismy na siebie.... Martin i ja. Nie konczaca sie historia.
Z jego ust padlo "Milo cie widziec" i "Co robisz jutro wieczorem, jestes wolna? Dasz sie zaprosic na kolacje?" A pozniej byly kolejne wieczory, kolejne kolacje, a ja w koncu zrezygnowalam z wyjazdu do Nowego Jorku i do Bena.....


Jutro po dziewieciu latach spotkam sie z Benjaminem. Skontaktowal sie ze mna na Facebooku kilka tygodni temu, jest w Berlinie na jakiejs konferencj. Chce leciec z przesiadka, przez Paryz, spotkac sie ze mna, poznac Martina i zobaczyc Lilianke....... Umowilismy sie o 17h w jego hotelu, odbiore go, a nastepnie mamy jechac do mojego domu na kolacje, Martin do nas dojedzie po pracy. Moj maz, jest niezwykle otwartym czlowiekiem, i ma calkowicie wyluzowany styl zycia i poglady, od zawsze wiedzial o Benjaminie, i wie rowniez jak wazna role odegral on w mojej samorekonstrukcji. Dziewiec lat.... to mnostwo czasu.....
Ciekawe jak potoczy sie nasze spotkanie, o czym bedziemy rozmawiac, czy Martin i Benjamin przypadna sobie do gustu? Mam wrazenie, ze czeka mnie jakas brazylijska telenowela...... Zobaczymy, napisze wam juz po wszystkim :-) A tak na prawde to troche sie jednak stresuje tym spotkaniem :)))













środa, 6 lutego 2013

Efekt motyla - czyli pierwsza podróż do Paryża

   Dzis dopadła mnie zimowa depresja....to pierwsza w tym sezonie, i mam nadzieje, ze ostatnia. Po moim porannym spotkaniu z klientem, które potoczylo sie po prostu fatalnie, i okazalo sie calkowitym niewypalem, udalam się do "mojego" Sturbucks'a na Placu Odeon. Usiadlam sobie na tarasie ogródka, i popijając vaniliowa latte rozmiaru Venti wystawilam twarz na zimowe słońce. Siedziałam tak sobie, rozmyslajac nad sobą, nad swoim życiem, sukcesami, porażkami..... Nad tym jak malutkie i niewinne zachowania, decyzje, sytuacje maja wpływ na nasze życie.
   Idąc na dzisiejsze spotkanie, byłam pewna ze podpiszemy umowę ale niestety sprawy potoczyły się inaczej. Na dworcu okazało się, ze nie mam w torebce karty Orange (karta miesięczna na kolejkę i metro) Liliana!!!! Zanim zdążyłam kupić bilet w dystrybutorze, tradycyjnie już uciekł mi pociąg. Nastepny miał opóźnienie, a na Gare du Nord kolejny raz był problem z metrem lini 4. Dzięki "sprzyjajacemu" losowi dotarlam na spotkanie z ponad 20 minutowym spoznieniem, o którym nawet nie mogłam uprzedzić klienta gdyż w metrze nie miałam zasięgu!!! Mój poślizg czasowy, sprawił ze był on w bardzo złym humorze i już wiedziałam, ze jest po wszystkim.
  A więc siedziałam tak sobie sama, ze swoimi myślami, obserwowalam przechodniów zastanawiając się dokad idą, w jakim celu i czy ciągną rownież za sobą pasmo niepowodzeń. Mój wzrok zatrzymał się na młodej, może 17 letniej dziewczynie. Właśnie wychodziła z metra, wysoka, szczupła, zgrabna. Stanęła na rogu ulicy, wyjela z wielkiej torby iPhona i kartkę papieru na której miała zapisany adres.
I już wiedziałam kim jest, wystarczyło jedno moje spojrzenie, ta młoda i jeszcze niewinna twarz, zagubione spojrzenie, ogólny strach i niepewność. Wielka torba, w której znajdują się buty na wysokim obcasie, butelka wody mineralnej, kosmetyczka i inne skarby, ale przedewszystkim "książka" czyli tzw "book" Dziewczyna szukała castingu, który widocznie odbywał się gdzieś w okolicy. Zanim zdążyłam wstać i jej zaproponować pomoc, dwóch młodych francuskich studentów wymachiwalo rękoma na wszystkie strony i wysilalo się łamana angielszczyzna. Dziewczyna uśmiechnęla się do nich miło, podziękowała i poszła we wskazanym kierunku, a studenci stali .......wypatrzeni w jej oddalajaca się sylwetkę. Skąd była, ile ma lat, czy jeszcze miesiąc temu wiedziała ze tu będzie? Jak potoczy się jej życie, czy pozna francuskiego studenta, a może włoskiego lub amerykańskiego. A może jakiś przystojny Hiszpan zakreci jej w głowie, lub sympatyczny Japończyk skusi swoją egzotyka? Wątpię by tak na prawdę wiedziała co ja czeka, ale na pewno wsiadajac do samolotu w kierunku Paryża, wiedziała ze odmieni to jej całe życie..... :)

  Stres, stres i jeszcze raz stres. Paniczny strach, co to będzie, jak to będzie wszystko wyglądało, czy dam sobie radę, czy się spodobam. Jest rok 1998, Warszawa Okęcie a ja żegnam się z rodzicami i wsiadam do samolotu lini AirFrance w kierunku Paryża. Pamietam jak dzis, mialam na sobie jeansowe ogrodniczki, pomaranczowa! (o zgrozo!) podkoszulke i vansy. W portfelu mam 150 dolarów, pewnie cała pensja moich rodziców w tamtych czasach. Zero znajomosci języka francuskiego ale chociaż opanowany angielski (dziękuje mamo!)  Samolot był prawie pusty, wtedy latały 2 dziennie i nie było kompletu, teraz jest ich około 10 AF i LOTu razem, i zawsze zapkowane. Ale co tu się dziwić, bilet samolotowy kosztował pewnie ze trzy pensje moich rodziców ;) Lot mija błyskawicznie, nie wiedziałam na co mam się patrzeć, widoki, wnętrze samolotu, wirowalo mi w głowie..... Na lotnisku CDG w Paryżu czekała już na mnie scouterka, która zabrała mnie do agencji. Chyba nigdy tego nie zapomnę, ten ruch, zgiełk, ci ludzie.... Jechaliśmy najpierw autostrada, pózniej peryferykiem aż wyjechaliśmy do miasta. Wszędzie wisiały reklamy, pełno samochodów, ogromne korki, stare budownictwo sąsiadujące z nowoczesnymi, szklanymi biurowcami, przechodnie ubrani jak tecza, i ta różnorodność, od Afrykanczykow po Azjatów.... Zupełnie inny świat.... W Agencji wszyscy przyjęli mnie bardzo miło, porobili pełno polaroidow (nie było jeszcze cyfrowek) wymierzyli na wszystkie mozliwe sposoby, wytlumaczyli,ze mam pobookowane testy zdjęciowe, gdzie mieszkam, jak działa metro i wręczyli listę castingow na kolejny dzień. I pełna wrażeń i emocji odstawili do mieszkania.
  Następnego dnia, zapakowalam torbę, buty na obcasie, butelkę z woda mineralną, kosmetyczke, mapę Paryża, książkę  i ruszylam na castingi.... W czerwcu 1998 roku wyszłam z metra na Placu Bastyli, wyjelam mapę i kartkę z adresem, a miła pani która akurat przechodziła obok pokazała gdzie powinnam się kierować. I wtedy tez na pewno ktoś popijal latte w kawiarni obok obserwując mnie.

   I ja tez wsiadajac do samolotu tamtego dnia wiedziałam ze odmieni to moje życie, tylko nie wiedziałam ze tak bardzo..... Nawet nie podejrzewalam, ze letni wyjazd do Agencji w Paryżu będzie najważniejsza decyzja mojego życia.

PS Kartę Orange znalazłam w torebce Hello Kitty mojej kochanej Lilianki. Widocznie tak musiało być......  Martin wrócił późno do pracy i zastał mnie w łóżku, w pizamie pisząca bloga na ipadzie, i powiedział ze jest ze mnie dumny, bo to już tydzień a ja nadal się tym zajmuje, a przecież ze mnie taki slomiany ogień. Kiedyś wam opowiem jak poznałam Martina, ale na to trzeba osobny post ;)