wtorek, 21 lipca 2015

Nie ogarniam, czyli mam już dość swoich dzieci

Będąc w ciąży z Lilianką, pamiętam jak położna podczas jednego z kursów rodzenia, swoimi poradami, pragnęła uchronić nas – przyszłe matki przed frustracją. Jej słowa „nic nie planujcie, żyjcie z godziny na godzinę, i nie przeciążajcie się obowiązkami” nadal brzmi mi w uszach.
Wczoraj zaplanowałam sobie, że dziś rano, po zjedzonym śniadaniu, zabiorę dziewczynki na spacer, przy okazji, odprowadzę naszych kanadyjskich przyjaciół, którzy przyjechali w odwiedziny, na stację, po drodze zajrzę do Lidla, aby kupić kilka rzeczy, oraz do sklepu z organiczną żywnością, aby dokupić słoiczki dla małej „na wszelki wypadek” Spodziewałam się, że najpóźniej o 12 wrócę do domu, aby dać dzieciom obiad, a podczas gdy Ofelcia będzie miała popołudniową drzemkę, Lilka obejrzy bajkę,  ja sprzątnę, ugotuję zupę, zrobię  pranie, pochowam prasowanie, i załatwię tysiąc innych wspaniałych i pobudzających intelektualnie spraw J Gdzieś w między czasie znajdę chwilę, i napisze wspaniałego i inteligentnego posta, o wystawie Janne Lanvin w Paryżu. Po południu, udamy się z podwieczorkową wizytą do koleżanki Lilki, i tam przy kawie, troszkę się rozerwę. Na 17.30 wrócę do domu, aby przygotować się na wyjście do restauracji z przyjaciółmi. I oczywiście, spędzę fantastyczny wieczór.
Cóż, jest już godzina 15, a ja w Lidlu nadal nie byłam….

źródło internet


Wstałam jak codziennie, o godzinie 7 rano, ubrałam Ophelię, zrobiłam jej mleko, i razem z mężem zeszliśmy na śniadanie. O mniej więcej 8 rano, po skończonym śniadaniu, kuchnia wyglądała jakby właśnie przeszedł prze nią huragan Catherina…. Ophelcia wykazała się ogromną kreatywnością, i przeżutą bagietką, wysmarowała zarówno podłogę, jak i meble. Z krzesełka do karmienia, w którym za diabła nie chce siedzieć po zjedzonym posiłku, wyciągnęła wszystkie zabawki, i rozwlokła je po całej kuchni. Zabrałam ją do sypialni, zostawiłam na podłodze i poszłam wziąć prysznic. Zdecydowałam się na podjęcie ryzyka i umycie włosów, co zdecydowanie przedłużyło mój pobyt w łazience. W tym czasie, Ophelcia, wyjęła z szafki nocnej pudełko z chusteczkami, i wyciągając jedną po drugiej, darła je na tysiące kawałeczków. Również kosz z brudnymi ubraniami wzbudził w niej zainteresowanie, więc postanowiła wysypać całą jego zawartość. Gdy wyszłam spod prysznica, moim oczom ukazał się widok, co najmniej apokaliptyczny. Chwilę później do sypialni wpadła Lilka, i teraz oprócz bałaganu, panował w niej jazgot i chaos.
O 9.30 Ofelcia już spała, a Lilka po śniadaniu oglądała Księżniczkę Zosię w telewizji. Przyjaciele, zjedli śniadanie, i chwilę potem byli gotowi do wyjścia. Ja oczywiście nie… Więc poszli sami. W momencie, gdy zamykali drzwi, z sypialni na drugim piętrze dobiegł mnie krzyk, informujący, że koniec spania. Zabrałam Lilkę na górę, licząc na to, że ją ubiorę, aby chociaż jedna z dziewczynek, była gotowa do wyjścia.   
Jednak Lilka zrobiła skandal, i musiałam się z nią pobawić. W tym czasie Ophelcia, aby wykazać poziom swojej kreatywności i odwagi, wraz z pomocą Liliany, przewróciła do góry nogami obie dziecinne sypialnie, wyciągając wszystkie możliwe zabawki. Gdy udałam się na 5 minut do toalety, mała zdążyła wejść na krzesełko, a następnie na biurko! O zgrozo!!! A później był obiad, podczas którego puree zostało wtarte w krzesło, w podłogę i w meble. Podczas , gdy sprzątałam po obiedzie, dziewczynki „robiły porządki w salonie”
W końcu ponownie położyłam młodszą spać, a starszą usadziłam przed malowankami i kredkami.
Już 15, na każdym piętrze mojego domu jest sajgon, pranie dusi się niewyjęte od godziny, a zupa mi wykipiała i zalała całą kuchenkę (Lilka zażądała sobie ogórkową na kolacje, człowieku, bądź tu mądrym)
I tak chodzę w prawo i w lewo, w górę i w dół, i kręcę się i krzątam, i całkowicie nie mogę ogarnąć. Ophelcia płacze jak tylko coś jest nie po jej myśli, i krzykiem reaguje na każde moje „nie” A Lilianka, ciągle nawija i rusza się bez przerwy, jakby była króliczkiem z reklam Duracella.
I jak pomyślę, że to dopiero połowa lipca, a tu jeszcze półtora miesiąca wakacji…. To dostaję gorączki, i mam już dość. W akcie desperacji, na grupie fecebookowej mamusiek we Francji, pożaliłam się wirtualnym koleżankom, i co się okazało…???
Że one też mają dość, dostają szału i puszczają im nerwy. Że czasami mają ochotę „rozszarpać” swoje dzieciaki, albo wyjść z domu, trzasnąć drzwiami i pozostawić za sobą ten ciągły krzyk, hałas i jazgot. Że one również, chodzą jak bomba zegarowa, która za chwilę wybuchnie. Że czasami maja ochotę „oddać dzieci” komuś na wychowanie.  Że one również są wykończone harcami swoich maluchów, i marzą o ciszy, spokoju, dobrej książce i fajnym filmie. Bez względu czy mają jedno dziecko czy piątkę.
I że one też mimo tego wszystkiego, kochają „te małe niegrzeczne szczeniaki” ponad wszystko na świecie.
Miłego, cichego i spokojnego popołudnia Wam życzę! Pamiętajcie, aby nic nie planować, bo frustracja będzie ogromna

Do sklepu pójdę jutro, albo w czwartek, albo zamówię coś na wynos J

poniedziałek, 20 lipca 2015

Nienawiść w sieci

Podczas mojego lipcowego pobytu w Polsce, z internetu, ale również i telewizji, dowiedziałam się o śmierci, młodej, popularnej i lubianej blogerki modowej Maddinki. Zrobiło mi się przykro, bo zawsze tak się czuję dowiadując o śmierci, nawet, jeśli nie znałam osoby. Śmierć prawie zawsze napawa nas smutkiem, a jeszcze bardziej, gdy dotyczy to ludzi młodych, którzy mieli cele, pragnienia, chęć, a niestety nie zrealizować swoich planów. Było mi, więc przykro, że młoda kobieta, która spełniała się twórczo, która wydawała się być szczęśliwą, która kochała i którą kochano, musiała tak szybko odejść. Jednak okazało się, że w środowisku internetowym, znajduje się mnóstwo osób, które pałały do niej ogromną nienawiścią…. Komentarze, które pojawiły się na różnych stronach internetowych, były tak okrutne, że nie jestem w stanie ich przytoczyć, gdyż słowa, te po prostu nie przejdą mi przez gardło (klawiaturę w tym wypadku) Hejterzy poczuli siłę w sobie, i masowo ruszyli do ataku, nie zostawiając na biednej dziewczynie suchej nitki… Dlaczego???

Wczoraj wieczorem, przeglądając na fejsie ostatnie wieści od znajomych i przyjaciół, zatrzymałam się na wpisie Filipa Chajzera. Dziennikarz, którego uwielbiam, bo nikt inny nie potrafi mnie rozbawić tak jak on, opublikował na swoim profilu bardzo smutny i wzruszający post. Musiałam go przeczytać kilka razy, aby być pewną, że dobrze zrozumiałam. Niestety, mimo długiego przyglądaniu się tym kilku zdaniom, wyciągałam w kółko jeden wniosek, jego syn zmarł. Tragedią jest śmierć młodego człowieka, lecz okrutną tragedią jest nagła śmierć dziecka. I chyba nikt z nas nie potrafi wyobrazić sobie bólu, który przeszywa serce zrozpaczonych rodziców. W oczach stanęły mi łzy… Zrobiło mi się potwornie smutno i przykro, i chciałam, jak wielu innych fanów, napisać dziennikarzowi, słowa pocieszenia. Okazało się jednak, że nie wszyscy piszący na fanpage Chajzera, chcieli go wesprzeć moralnie. Znalazły się również głupie, wulgarne i chamskie komentarze, których z uwagi na szacunek do osoby, nie będę przytaczać. Dlaczego???


źródło internet


Dlaczego ludzie potrafią być tak okrutni, dlaczego hejterzy potrzebują rozładować własne frustracje, kosztem uczuć innych??? Jak można wyrażać się w taki sposób, o ludziach, których się nigdy nie widziało i nie zna??? Ja rozumiem, że kogoś się lubi, bo śpiewa fajne piosenki, a kogoś nie, ponieważ ma inne poglądy polityczne, ale dlaczego natychmiast wyciągać kałasznikowy, i strzelać obelgami i wyzwiskami. Skąd ta wielka nienawiść? Czy przeciętny hejter, gdyby musiał pokazać swoją twarz na antenie TVN, to też by rzucał takie epitety i wulgaryzmy, pod adresem innych? Czy miałby na tyle odwagi cywilnej, wyrazić swoją impertynencję, gdyby musiał przedstawić się z imienia i nazwiska? Raczej nie… schowałby, ten pusty łeb w piach, jak przysłowiowy struś. Ale tu, w internecie, pod pelerynką anonimowości, jest bezkarny, co sprawia, że staje się bezduszny. Bo jak okropnym człowiekiem trzeba być, aby innemu wyrządzać taka przykrość i ból….

Każdy z nas miał w życiu, przyjaźnie czy związki, które zakończyły się w mniej lub bardziej przykry sposób. Ja zarówno zaznałam cierpienia, jak i sama sprawiłam innym. Są ludzie, którzy spowodowali, że przepłakałam przez nich niejedną noc, są ludzie, przez których zwątpiłam w przyjaźń i miłość, są ludzie, którzy mnie głęboko rozczarowali, i okrutnie zawiedli. Zranili mnie, jednak czas goi rany, i dziś nie mam ochoty rozdrapywać starych blizn. Mam nadzieję, że osoby te ułożyły sobie życie, że są spełnione i szczęśliwe. Ja również, czasami z głupoty, czasami z braku odwagi, czasami ze zwykłej ślepoty, raniłam bliskich memu sercu. Cóż człowiek jest tylko człowiekiem. Jednak mam nadzieję, że kiedyś, gdy miniemy się na ulicy, uśmiechniemy się do siebie, skiniemy głową n powitanie, i każdy pójdzie w swoją stronę, bez żalu, bez nienawiści….

Czy hejterzy zostali tak mocno urażeni przez ludzi, których nękają? Czy tamte osoby, Maddinka, Chajzer i wiele innych, wyrządzili im, aż tak wielką krzywdę, że nie potrafią zapomnieć? A może, osoby, które tak „komentują” mają poważne problemy ze sobą, i nie potrafią sobie w życiu poradzić, i fakt, że komuś, coś wychodzi lepiej, ich przerasta??? Kim jesteście hejterzy? Jak smutne i szare musi być Wasze codzienne życie, że za wszelką cenę staracie się zabić odrobinę radości kiełkującej u innych? Jak zdesperowani musicie być, aby nękać i gnębić innych, którzy mają jakiś pomysł na siebie.

Jedno mogę o Was powiedzieć. Jesteście okropnymi tchórzami, bo nie macie odwagi głośno i wyraźnie, na forum, przyznać się do tego, kim jesteście.  I podpisujecie się „lewymi kontami” lub Anonimem…. Ha, gorzej niż przedszkolaki, które ostatnio przyznały się do odrapania mojej tapety w przedpokoju.Nie macie za grosz odwagi cywilnej, bo gdybyście stanęli „twarzą w twarz” z matką Maddinki, czy Filipem Chajzerem, czy setkami innych, notorycznie hejtowancyh przez was osób, to nie bylibyście w stanie wydusić z siebie słowa! Bo nie macie przysłowiowych jaj, i jesteście życiowymi nieudacznikami.

To tyle w temacie, a teraz zapraszam, możecie hejtować! 



czwartek, 16 lipca 2015

Historia pewnej książki - "Mój Paryż, moja miłość"

Pierwszego lipca, leciałam do Polski, w towarzystwie moich córeczek. Dzień rozpoczął się fatalnie, spóźniona taksówka, solidny nadbagaż, ale przede wszystkim ponad pięciogodzinne opóźnienie samolotu sprawiło, że do Warszawy przyleciałam w stanie skrajnego wykończenia emocjonalnego, fizycznego i psychicznego. Bo nie wiem czy mieliście kiedyś okazję lecieć z dwójką maluchów, w tym jedno niechodzące, ale przyznam się, że to wyzwanie na miarę przygód Baera Gryllsa, tyle, że z niepomocnym personelem Air France, w drugoplanowej roli. Gdy już dojechałam do mieszkania mojej siostry, ona chodziła jak na szpilkach, poddenerwowana i zestresowana, o czym nie omieszkał poinformować mnie jej mąż, w drodze z lotniska. Marta, jak i ja, miała problem z utrzymaniem języka za zębami. Zaciągnęła mnie do swojej sypialni, pokazała jeszcze „ciepłe” od druku wydanie książki, i padłyśmy sobie w ramiona….

Rozdając drobne upominki dla dzieciaków mojej siostry, wyjęłam z torby małą, owiniętą w kolorowy papier paczuszkę, wręczając ją rodzicom, i wspomniałam, że to z okazji spóźnionego Dnia Mamy i Dnia Taty. Mama rozpakowała prezent, uśmiechnęła się, i powiedziała, że bardzo się cieszy, gdyż uwielbia lektury o Paryżu. W tym momencie, moja siostra i ja zaczęłyśmy się śmiać, i dopiero po krótszej chwili, mama wykrzyknęła głośno. Doczytała, kto jest autorem książki, którą właśnie trzymała w rękach…

Tak, więc, nie tylko Wy moi drodzy czytelnicy, nie byliście poinformowani. Ani moja rodzina, ani francuscy i polscy przyjaciele, nie wiedzieli, czym zajmowałam się przez ostatnie miesiące.
Jesienią, ubiegłego roku, skontaktowało się ze mną wydawnictwo Pascal, proponując wydanie książki. Miła ona być podobna do mojego bloga, ale jednocześnie, musiałam zagwarantować, że będą to całkowicie nowe teksty. Nigdy wcześniej nie pisałam książki, i nie miałam absolutnie pojęcia, od czego zacząć, i oczywiście do samego końca, nie wierzyłam, że moje bazgroły zostaną wydane. Gdy jednak przesłałam konspekt książki, wydawnictwo potwierdziło swoje zainteresowanie, i po uzgodnieniu warunków umowy, mogłam już zaczynać. Był początek stycznia, gdy po raz pierwszy usiadłam przed pustą stroną Word.  Miałam termin do końca kwietnia. Rytm był zabójczy, biorąc pod uwagę, że dwukrotnie wypadały ferie Lilianki w przedszkolu, że notorycznie chorowałyśmy z dziewczynkami, że Ophelcia chodziła do żłobka, tylko dwa razy w tygodniu. Po pierwszym tygodniu, natychmiast zdecydowałam się na nianię, która przychodziła początkowo na 4 godziny, aby w ostatnich dniach, być u nas od świtu do nocy. Zaczął się wyścig z czasem, bo oprócz pisania, musiałam również przeczytać wiele książek, które stały się moją podstawą merytoryczną i źródłem wiedzy. Niestety, mimo iż bardzo bym chciała, to nie jestem chodzącą encyklopedią, więc musiałam wiele przejrzeć i przekartkować, aby móc stwierdzić, zawarte w książce fakty. Pisałam, więc, w ciągu dnia, ale i również w nocy, w każdej wolnej chwili, w tygodniu i w weekendy. Moje życie towarzyskie stanęło pod znakiem zapytania, a przyjaciółki nie mogły zrozumieć, dlaczego siedząc na urlopie wychowawczym, na nic nie mam czasu. Byłam na granicy wytrzymałości nerwowej, co oczywiście, odbijało się na życiu mojej rodziny i osób mi najbliższych. Mimo to, nie zdecydowałam się na uchylenie rąbka, tajemnicy, chyba do końca nie wierzyłam, że książka zostanie opublikowana. Nie potrafiłam uwierzyć w samą siebie…


Książka, która już od ponad dwóch tygodni jest na półkach, najwyraźniej przypadła do gustu czytelnikom. W sieci zbiera świetne recenzje, ale również osoby mi bliskie, pochwaliły moją pracę. Na stronach internetowych księgarni plasuje się, w czołówkach, a mimo to nadal nie potrafię uwierzyć, że autorką tej stającej się popularną książki, jestem właśnie ja…

Życzę Wam wszystkim miłej lektury! I bardzo dziękuję za wszystkie miłe i ciepłe słowa, oraz Wasze wsparcie!


A moje plany. No cóż, bardzo chciałbym, rozbudować mojego bloga, i poświęcić mu tyle czasu, na ile zasługuje. Dostałam również kilka interesujących propozycji, pisania dla portali internetowych, a mąż namawia mnie do pozostawienia pracy zawodowej, i …. Rozpoczęcia pisania drugiej książki. A co będzie, to czas pokaże…

czwartek, 9 lipca 2015

Blogowa Mapa Francji

Blogowa Mapa Francji, to wspaniały pomysł Karoliny, która jest również autorką bloga, Francuski w sieci. BLM, to blog, który adresowany jest do wszystkich miłośników kraju nad Sekwaną. Jego kreatorka, skontaktowała się z wieloma autorkami popularnych blogów o tematyce francuskiej, pogrupowała je według regionów, i dzięki temu powstało wspaniałe źródło  i kompendium blogowej wiedzy dotyczącej Francji. Mój blog, również ma wielką przyjemność gościć na tej liście, pośród wielu innych fantastycznych i ciekawych blogów. Tak, więc zachęcam Was moi czytelnicy, którzy jesteście w większości miłośnikami kraju winem płynącego, do bliższego zapoznania się z Blogową Mapą Francji, może znajdziecie coś, co Was zainteresuje, zaciekawi, pozwoli poznać Francje widzianą oczami mieszkających tu rodaków, a może nawet ułatwi zorganizowanie wakacyjnego wyjazdu!

Decydując się na udział w projekcie Karoliny, zobowiązałam się również do kilku zwierzeń polsko- francuskich, dotyczących mojej osoby. Obiecałam, że będzie choć troszkę dwujęzycznie...

Tak więc, c’est partii, on y va!

photo by Karolina Trawińska


Jastem – Paulina, autorka bloga o bardzo różnorodnej tematyce, z mocnym, paryskim akcentem. Absolutna fanka wytrawnego szampana, kozich serów i chrupiącej bagietki, która od pierwszej chwili, zakochała się w stolicy Francji, i do dziś daży to miasto szczególnym uczuciem

Zawód – aktualnie urlop wychowawczy, czyli tutejsze congé parental. Kiedyś, w „poprzednim wcieleniu” modelka, później odpowiedzialna za rozwój i PR prywatnego lotniska, aby następnie całkowicie się przebranżowić, i rozpocząć pracę, jako doradca inwestycyjny. Kto wie, co przyniesie jutro…

Mieszkam i pracuję – w najpiękniejszym mieście na świecie, la ville de lumière,  które urzekło mnie i zauroczyło już w pierwszej chwili. Paris, je t’aime! I mimo aktualnej sytuacji polityczno – ekonomicznej Francji, nadal nie jestem gotowa aby Cię opuścić.

Dlaczego Francja – bo tu poznałam, l’amour de ma vie. I mimo wielu wzlotów i upadków, to już za chwilę będziemy obchodzić ósmą rocznicę ślubu.

Pomysł na bloga -  był pomysłem mojej siostry, która stwierdziła, że powinnam coś ze sobą zrobić, i zacząć pisać. Tak więc, włączyłam komputer, odpaliłam internet, załadowałam blogspot, i stworzyłam bloga, którego właśnie czytacie.

Najprzyjemniejsza praca związana z blogowaniem -  to pisanie! J’adore écrire, quelle métier! Gdy pisze, całkowicie się wyłączam, i odcinam od zewnętrznego świata. Moim jedynym problemem, jest to że nie potrafie pisać szybko i zwięźle, a każdy post to kilka godzin pracy, a czasu niestety mam jak każdy z nas – za mało….

Budzik nastawiam na – nie muszę nastawiać, mam dwójkę dzieci, deux petites filles, ça sufit. Tak więc pobudki o 9 rano, należą do przeszłości, i bez względu na dzień tygodnia, są one między 6.30 a 7.00. No, chyba, że któraś z córeczek jest chora, lub ząbkuje, wtedy nawet 4.55 (jak wczoraj) nie jest mi obcą porą

Dzień zaczynam od – sprawdzenia pogody za oknem, j’aime quand il fait beau… Ostatnie kilka lat, pogoda dość słabo tu dopisuje. Bliżej nam do Londynu niż Miami. Oby było lepiej

Trzy rzeczy bez których, nie wychodzę z domu -  iphone, torebka, les lunettes de soleil. Okulary słoneczne i torebki, to chyba już prawdziwa pasja.

Auto vs Rower – Metro!!!!

Bagietka vs Croissant – Pain au chocolat!!! A co, jak przyjemność, to po całości !

W drodze do pracy – czytam, bo kocham książki. Facebookuje, bo chcę być na bieżąco. Przeglądam aplikację Newsweeka i Times, gdyż chcę być poinformowana.

W mojej pracy najbardziej lubię – liberté d’expression

Najwięcej czasu w ciągu dnia poświęcam – mojej 10 miesięcznej córeczce, car elle est encore toute petite. I jak każde maleństwo, potrzebuje, aby się nią dużo zajmować i opiekować.

Weekendy spędzam na – spotkaniach towarzyskich z przyjaciółmi, j’aime faire la fête. Ale również poświęcam dużo czasu swoim dzieciom, wspólne spacery, wyjścia do kina, czy wycieczki, należą do naszych weekendowych atrakcji.

W deszczową pogodę najczęściej – jest mi smutno. Nie lubię jak pada deszcz, chyba że jest to tropikalne oberwanie chmury podczas wakacji, gdzieś na Karaibach. Wtedy uwielbiam pływać w nagrzanym basenie…

Sklepy do których zaglądam najczęściej -  aktualnie są to sklepy spożywcze, i co zaskoczyłam Was? No cóż, ktoś z rodziny musi.

Ulubione miejsca w Paryżu – to brzeg nad Sekwaną, paryskie parki, tutejsze kawiarnie z tarasami. Wszędzie tam gdzie można się rozlokować na trawie lub ziemi, i z butelką wina w dłoni, spędzić wieczór.

W zwyczajach francuskich irytuje mnie -  bisous, bisous, bisous, ciągłe obcałowywanie się nawet z obcymi. Po pierwsze, to nie higieniczne, po drugie takie spoufalanie się z obcymi, po trzecie, bo nie i już.

W zwyczajach francuskich uwielbiam – posiłki i ich celebrowanie, oraz tutejszy aperitif. Francuzi potrafią rozkoszować się jedzeniem i całą jego otoczką.

Francuscy przyjaciele mówią na mnie – Pao, bo tak krócej. W Polsce po prostu Paula.

Nadużywam słowa – najbardziej francuskiego z francuskich przekleństw, putain!

Ulubiony francuski film – och, jest ich wiele, ale do moich faworytów należą tutejsze komedie. Możecie się zapoznać z listą moich ulubieńców, w moim poście dotyczącym tego tematu

Ulubiony program we francuskie tv – ostatnio mało oglądam telewizję, ale uwielbiam Le Petit Journal de Canal Plus. Polecam wszystkim!

Francuska muzyka, przy której odpoczywam – hmmm, słucham radia Cheri Zen i TSF Jazz. Właśnie teraz, leci w tle i pomaga mi w koncentracji.

Francuskie książki, które chętnie polecę to – wspaniała, jedyna i niepowtarzalna seria o Mikołajku!!!

Ulubiona francuska potrawa – to tutejsze sery, zwłaszcza kozie

Moje popisowe francuskie danie to – parmantier de canard, roti d’agneau, gratin dauphinois. Kiedyś podam Wam przepisy. Uwielbiam również tworzyć sałatki, z mniej lub bardziej francuskich składników

Mało kto wie, że – fatalnie śpiewam, mimo iż bardzo lubię to robić. Pragnę nauczyć się strzelać z łuku, i jestem absolutną fanką bohaterów serii Marvel Comics i Avengers, a mężczyzna, którego kocham od skończenia siódmego roku życia, nazywa się Thorgal…


To chyba tyle jeśli chodzi o francuskie lub nie, ciekawostki na mój temat. Myślę, że przybliżyłam Wam trochę swoją osobę. Jednak, zamiast rozpisywać się na swój temat, to zajmę się pisaniem kolejnego posta, już na jutro! Bonne journée !

czwartek, 2 lipca 2015

"Mój Paryż, moja miłość"

W swoim życiu każdy ma kilka ważnych chwil, momentów, które pozostają dla nas niepowtarzalne i niezapomniane. W moim przypadku, do tych wspaniałych sytuacji, zaliczam ślub z moim francuskim mężem, narodziny mojej córeczki Lilianki, oraz narodziny mojej drugiej córeczki Ophelci. I tak było do dzisiaj rano, kiedy po wielu miesiącach ciężkiej, kreatywnej i pasjonującej pracy, mój projekt, nareszcie ukazał się w świetle dziennym.




„Prawdziwa historia Pauliny, która przylatuje do stolicy Francji, z pustym portfelem i głową pełną marzeń o karierze modelki. Paryż wita ją gigantycznymi korkami, natrętnymi podrywaczami i wygórowanymi cenami. Znalezienie mieszkania, okazuje się wyzwaniem, a bariera językowa i dystans paryżan, utrudniają zawieranie nowych znajomości.

Czy nieznana nikomu dziewczyna odniesie sukces, w światowej stolicy mody?

A może w mieście miłości odnajdzie mężczyznę swoich marzeń?

Czy ułoży sobie życie, w miejscu, które potrafi nie tylko uwodzić, 
ale także pokazać swoją ciemną stronę?

Zakochaj się w Paryżu, lub pokochaj go od nowa.
Poznaj pilnie strzeżone sekrety jego mieszkańców.
Odwiedź zakątki, do których nie docierają turyści.
Urządź piknik na brzegu Sekwany, kup pamiątkę na targu staroci, 
a po powrocie do domu, upiecz chrupiącą bagietkę.

Zabawny poradnik, i subiektywny przewodnik, 
czyli opowieść o odkrywaniu swojego miejsca na ziemi.”



No cóż mogę więcej napisać lub powiedzieć? Chyba tylko tyle, że zachęcam Was do zapoznania się z moją książką, i podzielenia się ze mną, Waszą opinią na jej temat. Książka, oparta na moich doświadczeniach w kraju żab i ślimaków, nie jest powieleniem moich blogowych tekstów. To całkiem nowe spostrzeżenia i przemyślenia, śmieszne historyjki i ciekawe anegdoty, dowcipne i prawdziwe przygody, ze stolicą Francji i jej mieszkańcami w tle. Znajdziecie w niej wiele interesujących i ciekawych informcji, dotyczących tego barwnego, i tętniącego życiem miasta.

A to wszystko z miłości do Paryża….